Witam wszystkich. Ale jesteście dzielni!
Jest tu tyle historii, kazda inna, wszystkie takie same. Nie pisalabym, gdybym znalazła podobną do mojej lub znalazła odpowiedź... Nie będę się rozpisywała od początku, w każdym razie historia znana, mąż alkoholik, 2 dzieci - 4.5 i 7 lat (łał, już tak długo w tym tkwie). Żadnej przemocy, żadnej agresji. Ja po 3-letniej terapii dla wspoluzaleznionych i ciężkiej pracy nad sobą. On po 3-letniej terapii, podczas której pil, kłamał mi, kłamał na terapii, nawet im uprzejmie donosilam. Zaczęłam stawiać granice, nie ma picia w domu, potem nie ma wracania po pijaku itd. I tak naprawdę od dobrych 4 lat nie widziałam go pijanego. Zalozyl dzialalność, znalazł sobie pracę w której może pracować kiedy chce i ile chce. I pić też. Umiałam wyczuć, umiałam sprawdzić, w związku z czym zaczął bywać w domu coraz mniej i mniej, opowiadając że sobie dla nas flaki wypruwa, a we mnie rosła złość, że nie chce zostać ze mną na noc, że tłumaczy placzacym za nim dzieciom, że tatus musi iść do pracy, a napić się czas i pieniądze ma. Mijały kolejne miesiące, obiecywał że zmieni tryb pracy jak to albo tamto, ciągle to odwlekal, nigdy nie dotrzymał słowa. Wielokrotnie przylapalam go w tym czasie na piciu. Zagrozilam rozwodem. Mało. Złożyłam pozew. Pil. Zaciagnelam go na 2 sprawy. Nic. Zrezygnowałam, czułam że nie jestem gotowa na taki krok, nie chciał się wyprowadzić, mieszkanie wspolne na kredyt. Po tej mojej rezygnacji z rozwodu usłyszałam "dziękuję, nie zawiode Cie". Chcialam zaczac od nowa, tak to sobie wymyśliłam. Pare dni pozniej napil się. To byl dla mnie cios, ale nie wiem dlaczego. Przecież to tylko ja wymyśliłam, że teraz już będzie dobrze. Od kilku miesięcy tak trwamy, konflikty narastaly, nigdy nie wiem czy pil czy nie pil, bo przebywa w domu 4-5 h na dobę. Są to godziny dzieci między przedszkolem a spaniem, więc tatuś jest super. Po ostatniej kłótni powiedział, że to faktycznie nie ma sensu, takie opluwanie się, że nie spełni moich oczekiwań (zmiana trybu pracy, szczerość, nie picie albo prawda ze pil, porządek w finansach - takie wygórowane oczekiwania), że może nie pić jakiś czas ale potem koniec, musi i nic go nie powstrzyma, że nikt mu nie potrafił pomóc (trzeba było nie kłamać na terapii). No więc ja na to, że nie będę patrzyła jak się wykańcza, żeby się wyprowadził. Czekam. Nie wiem czy to zrobi, ale mam pełno wątpliwości.
Tu wszędzie historie o biciu, agresji, przepijaniu pieniędzy i rady, które sama bym dała "uciekaj, ratuj siebie i dzieci". A u mnie, dobry ojciec, cisza spokój, cisza aż dzwoni w uszach, tylko ta świadomość, że chyba już parę lat temu on mnie opuścił, traktuje dom jak hotel, wykąpać się, pobawić z dziećmi, wszystkie obowiazki na mojej glowie, że daje się oszukiwać, że słucham tych manipulacji i mądrości ze zmarnowanej terapii, że czuje się częściowo winna. Nie że pije, tylko że między nami jest źle. Ale nie może być dobrze, dopóki on jest pijany, chociaz nie na moich oczach. Ale dzieci... im nie jest źle. Na pewno czuja tą atmosferę, tygodnie milczenia między nami, ale czy będzie im lepiej jak on się wyprowadzi? CZY MI BEDZIE LEPIEJ? Chyba go kocham. Jestem pogrążona w rozpaczy, chociaż po terapii taka mądra powinnam być. Nie umiem odpocząć przez 5 minut, ciągle i ciągle myślę, całe lata wałkuje to w głowie. Nie chce się go pozbyć z mojego życia, chce żeby było dobrze, ale to niemożliwe, dlatego cierpie. Cale te lata walczylam na wszystkie sposoby. Próbuje siebie przekonać, że jakos dam radę tak w tym tkwić, ale czy o to chodzi? Boję się, że bez niego będzie mi gorzej. Wszędzie czytam "On musi iść na terapie, Ty zadbaj o siebie". On juz dawno po terapii, ja tez. Nie ma juz nadziei? Wydaje mi się, że pije mniej i radzi sobie lepiej niz kiedys, ale czy to możliwe? Może lepiej kłamie. A może nie jest to choroba postępująca? Jak jest naprawdę?
Zrobiłam już tak duzo, zaszłam tak daleko, a wciąż coś jest źle...
Tylko co?
Jeszcze pozwolę sobie dodać, że "kocha mnie najbardziej na świecie i nie ma nikogo oprócz nas"...