Witam wszystkich. Mam na imię Ula.
Długo zastanawiałam się, do jakiej kategorii tematów się podczepić i to trudne dla mnie do określenia.
Szukam kontaktu głównie z kobietami, które czują, że są nieszczęśliwe w swoich relacjach, bądź uważają, że są uzależnione emocjonalnie od swoich partnerów oraz do DDA LUB już to przechodziły. Dlaczego kieruję się do was głównie moje panie? Powodów jest mnóstwo... ale po kolei.
Szukam dla siebie pomocy. Po przeczytaniu drugi raz książki poleconej ok.4lata temu, na tym właśnie forum pt. "Kobiety, które kochają za bardzo", zapragnęłam teraz kontaktu, pomocy i rady kogoś, kto rozumie chociaż częściowo sytuację w jakiej jestem.
Jestem prawie 30-letnią kobietą, z dwójką synków i mężem. Mieszkam od 5lat w De. Pochodzę z polskiej wsi, z dysfunkcyjnego domu, ojciec Alkoholik i sam syn alkoholika i współuzależnionej, matka współuzależniona, również córka alko i współuzależnionej. Swoją drogą ciekawe od ilu pokoleń ciągną się te patologie

I młodszy brat po wielu problemach z używkami, głównie narkotyki. Otoczenie na wiosce równie patologiczne, co moja rodzina.
Chcę poznać zdanie, opinie i historie kobiet, które przeżywały lub przeżywają podobne problemy do moich.
To, że jestem DDA wiele już o mnie mówi, wykazuje wiele cech wspólnych z wszelakich list DDA.
Czuję, że nie wyszłam na prostą po 4latach moich starań, wielu przeczytanych artykułach i książkach o samorozwoju.
Przeczytałam, jak już wyżej pisałam drugi raz książkę o kobietach z dysfunkcyjnych domów, które w dorosłym życiu są od czegoś uzależnione... I to jestem również ja. Ja, uzależniona nie od żadnych substancji, alkoholu itd... nie rozumiałam, co ze mną jest nie tak, to tak trudne do zauważenia było dla mnie. Jestem uzależniona emocjonalnie i nie tylko od partnera. Często staje w roli ofiary. Bywam nadopiekuńcza, władcza i przejawiam silne tendencje do nadkontroli. Po 4 latach nauczyłam się pozwalać sobie na moje emocje, czy pozytywne, czy negatywne, staram się je odczytywać, rozumieć, brać za nie odpowiedzialność i wyrażać je słowami. Nie zawsze mi to wychodzi, ale jest lepiej, ale to tyle... Jednocześnie jest jeszcze tyle do przepracowania, że czasami boję się, czy zdarzę ze wszystkim przed śmiercią

Zaczęłam terapię w sierpniu. Terapię dla par, ale myślę, że potrzebuję również indywidualną, bo sama znowu nie daję rady.
Zbyt często przejmuję emocje partnera, robię zbyt wiele rzeczy z myślą o nim lub dzieciach. Bywa, że poświęcam się z poczucia obowiązku, nawet gdy tego nie chcę i robię i sobie i rodzinie tym krzywdę. Nie czuję wpływu na moje życie. Czesto się nad sobą użalam i nie pogodziłam się z moją przeszłością. Miewam wielkie doły emocjonalne niczym rów marjański. Kilka razy czułam się, jakbym umarła za życia. Tyle wylanych łez przez te wszystkie emocje, które mnie przytłaczają. Wspomnienia i żale, których nie mogę przeboleć- wracają jak bumerang. Jest tego wiele, dopiero zaczynam to zauważać, obserwować i dociekać skąd to wszystko we mnie siedzi.
Do tego jesteśmy tu praktycznie sami i zdani tylko na siebie, z 2 dzieci. Czasami to dobrze, bo nie mamy w rodzinie nikogo, kto byłby przykładem w jakiejkolwiek sferze życia, a pełno patologi. Ale i nie mamy jakoś wielu znajomych i przyjaciół. Bardzo rzadko czuję wdzięczność i czystą radość z życia - chociaż już mi się zdarza, nie to, co moje pesymistyczne myślenie sprzed lat, ale nadal mi mało. W dodatku nawet, gdy mam gorszy dzień, myśli, czy coś mnie trapi, nie mam za bardzo z kim się nimi podzielić, a czasami nie chcę... Czuję się sama, jak małe porzucone dziecko, którego nikt nie widzi i nie słyszy, a jak tak, to nie rozumie.
Nie wiem, co opisać, bo jest tego pełno i schematy, żale i krzywdy dzieciństwa. W wieku 16lat poznałam męża i na nim skupiłam większość swoich sił, myśli, czas i działań i za to:
Obecnie kobieta na przemian nieporadna w swoim życiu lub kontrolująca za dużo spraw i osób... Uważam, że mimo 30 lat nie mam ani hobby, któremu bym częściej poświęcała czas, ani dobrej pracy, ani doświadczenia (spędziłam większość życia jako matka i pani domu). Moje poczucie wartości jest tak niskie, że czasami sama nie mogę w to uwierzyć.... Jestem ładna, zdrowa i zadbana fizycznie, albo to moje zdanie, ale takie mam, ale jednocześnie w środku się zaczynam rozpadać. Zaczynam popadać znowu w czarnowidztwo, nieporadność i użalanie się już tak bardzo... nie chcę, żeby to odbiło się na moim zdrowiu. Znowu daje ponieść się negatywnym emocjom, aż przestaje widzieć dokąd zmierzam. Dodatkowo czuję się niezrozumiana i nieakceptowana. Przy tym ograniczona liczba obecnych znajomych powoduje, że wszystkiego Oczekuję od partnera i nawet nie wiem, gdzie jest ta granica, ile mogę wymagać i oczekiwać od niego, aby było to w zdrowych normach. Parter ma mnie już dość. Sam też jest DDA, oboje rodziców alkoholicy (oni również z dysfunkcyjnych domów) i starsza siostra. Dobraliśmy się iście schematycznie.
Na terapię poszliśmy, bo się strasznie często sprzeczamy, brak umiejętnego prowadzenia konwersacji... każdy ma swoje nieprzepracowane problemy. Oboje jesteśmy zmęczeni życiem i sobą nawzajem.
Nie wiem, czy ratować tę relację, bo jeszcze nie uratowałam siebie... a w ogóle chyba nigdy nie była to normalna relacja. Nie czuję głębokiej więzi z mężem, widzę, jak wszystko się sypie, a ja staje się coraz bardziej obojętna lub agresywna, mam ochotę czasami nim potelepać

Czuję, że dzieje się za dużo na raz. Czasami obwiniam partnera za to co się dzieje lub wracają nie omówione krzywdy i rany z tych wspólnych razem lat. A tendencje do wspominania i skupiania się na tych gorszych wydarzeniach jest ogromna. W dodatku patrzą na to dzieci... Czuję się żałośnie, nędznie, zawstydzona i wściekła jednocześnie.
Czasami jestem zła na cały świat za to, co mnie spotkało, że czasami nie wiem, czy to jaka jestem, to moja wizja, wizja innych, czy prawdziwa ja. Nie znam siebie samej jeszcze tak dobrze. A czasami zła jestem, że moje zachowania, nawyki i charakter, to wypadkowa tak wielu doświadczeń, których tak naprawdę nie byłam świadoma i zamiast się uczyć pogrążałam się strasznie.
Docenię każde pytanie, każdą radę, czy podzielenie się swoją historią czy przemyśleniami. Zachęcam głównie panie, bo społeczne postrzeganie kobiet, religia i wiele innych spraw łączy nas bardziej, za to wykazujemy więcej cech wspólnych i wspólnych doświadczeń. Ale męskimi komentarzami nie pogardzę, bo wiem, że i są panowie w podobnych sytuacjach.
Pozdrawiam wszystkich i czekam na odpowiedzi.