Cześć, jestem Dominik alkoholik i DDA. Z racji wieku i problemu alkhoolowego ojca, to co piszesz jest mi bliskie.
Welonkaa napisał:
Dzisiaj pomyślałam, ze wolałabym żeby nie był przez wiele lat wysoko funkcjonującym alkoholikiem, żeby życie go przetrzepało, żeby nawet otarł się o smierć i miał szanse na wyjście z tego, teraz naprawdę nie widzę już dla niego nadziei, jest wrakiem człowieka.
Pewnie sądzisz, że gdyby życie go przetrzepało to miałby większą motywację do zmiany. No niestety niekoniecznie. Przykład mojego ojca tej tezy nie potwierdza absolutnie. Jest prawie 20 lat po rozwodzie, kilkanaście lat po eksmisji, kilkadziesiąt razy zmienił pracę z racji swojego pijaństwa, nie raz i nie dwa nie miał co jeść bo przepił wszystko i nie zmieniło się nic. Teraz jest na detoksie, a po nim prawdopodobnie zacznie trzecią terapię zamkniętą w swoim życiu. I kolejny raz w sytuacji w której został na lodzie, tj. kiedy nie ma gdzie mieszkać. Dwie poprzednie też odbył w takich okolicznościach. Wielkich efektów nie było. Nie będę wybiegał w przyszłość, ale jak się skończy to leczenie to też raczej wiem.
Dla niektórych dna nie ma, pić przestaną w trumnie. To jest brutalne ale prawdziwe. Nie uwierzyłabyś jak bym miał opisać wszystkie aspekty zmagania się z moim ojcem, jego problemami życia codziennego, mieszkaniowymi itd. itp. Też myślałem, że go uratuje i będzie taki jak kiedyś był (w moich wyobrażeniach tylko) ale nic z tego. W sumie pije chyba jeszcze gorzej niż kiedyś, chociaż trudno to określić w jego przypadku. W swoich papierach z terapii napisał, że w fazie chronicznej (najbardziej zaawansowanej w alkoholizmie) jest od 1994 roku, to jest oczywiście jego interpretacja, ale przyjmijmy ją. Minęło 26 lat, realnie nic nie zrobił w kwestii leczenia, oprócz wyżej przytoczonych terapii, kiedy nie miał po prostu gdzie spać. Ostatnio po raz kolejny usłyszałem, że "gdyby miał własny kąt to by sobie jakoś dał radę". Słyszałem to dziesiątki razy, myślałem, że mnie coś strzeli na miejscu. On zawsze sobie daje rade czyimś kosztem...
Mnie jest lżej odkąd kilka lat zacząłem otwarcie rozmawiać i wyrażać swoje emocje w stosunku do tego, co robił i robi mój ojciec. Wcześniej wszystko dusiłem w sobie. Również zauważam niekorzystne zmiany u mojego ojca. Wypił w swoim życiu tyle, że od kilku lat coraz trudniej się z nim dogadać, rzeczowej dyskusji nie ma. Jest niesamowicie nerwowy, trzeba się z nim w zasadzie obchodzić jak z jajkiem. Ma na wszystko swoje żelazne formułki, a jak nie wie co odpowiedzieć to przechodzi do ataku na mnie, czego to ja nie robiłem jak piłem.
Nikogo na siłę nie zmienisz. Ja przestałem próbować. I tak nie jestem w tej chwili w stanie odciąć się od niego całkowicie. Albo inaczej, on nie jest w stanie się raz na zawsze oderwać. Nie są mi obce sytuacje w których mój ojciec spał gdzieś w parku, na klatce, czy jeździł autobusem w nocy. I nawet się nie dziwie jak to się powtórzy. Wiem, że jeśli tak będzie muszę zachować maksymalny dystans i tyle. Nie mogę znowu pomagać.
Nie miej żadnego poczucia winy, bo to Ty możesz wyjść z tej sytuacji jako ofiara.
Aha, i jeszcze jedna sprawa. Jakiś czas temu zauważyłem, że sposób myślenia mojego ojca jest zupełnie odmienny od mojego. Nie myśli tymi samymi kategoriami. W kwestiach w których jednoznacznie coś zawalił, zawinił i 99% ludzi uznałoby tak samo on nie widzi swojej winy. Tak to jest jak się od dekad żyje w świecie zakłamania i iluzji i taki to jest jak się wypiło kilkadziesiąt tysięcy piw. Głową muru nie przebijesz.