Witajcie... Jestem wśród Was. Wcześniej nie znałam tej strony, ani tego forum. Jakoś nie szukałam takiego miejsca w sieci. Wydawało mi się, no właśnie... coś innego. Na wstępie, chciabym się przywitać i pomachać do Was wszystkich serdecznie.

Jestem tu całkiem nowa i dopiero zaczynam swa wędrówkę po rozległej krainie tego forum, jednak mam nadzieję, że się tu odnajdę, może czasem z pomogą jakiejś życzliwej duszy. Mam na imię Rusałka, a przynajmniej taki przybrałam tu pseudonim, jestem stosunkowo bardzo młodą jeszcze osobą, lecz mimo mojego młodego wieku, czasem czuję, że mam w sobie zbyt wiele przeżyć. Dlatego chciałabym opowiedzieć Wam pewną historię, być może dzięki niej przybliżę Wam, co takiego robię tu, na forum. Wiem, że niektórym być może wyda się ona niezbyt trudna, macie przecieeż swoje, być może dużo więcej kosztujące historie, ale spróbujcie mnie wysłuchać. (Tak wiem, asekuruję się...
Moja opowieść zaczyna się właściwie tutaj, w tym miejscu w którym jestem, obecnie. Jestem Rusałką i jestem DDA.Choć przyjęcie tej prawdy było dla mnie cięższe niż przypuszczałam (być może nadal jest), to nie mogę uniknąć napisania tego. A wszystko zaczęło się ponad 20 lat temu... Na świat przyszła mała Rusałka, urodziła się cesarką... Później, jakimś zbiegiem okoliczności trafiła do swych dziadków, bo jej mama i tata, którzy w ten czas pomieszkiwali u dziadków, pokłócili się i gdzieś poszli.Później się pogodzili, ale zanim to nastąpiło, ich nie było, więc dziadkowie mnie "przygarnęli". Od tej pory wychowywałam się u nich, a rodziców miałam "na weekendy". Pamiętam dobre chwile z mamaą i tatą, pamiętam, jak z tatą graliśmy w piłkę, jak nosił mnie na plecach, jak z mamą rysowałyśmy. Pamiętam też rozmowy przez telefon, kiedy byli pijani. To były cieżkie rozmowy, bo ja... nigdy nie wiedziałam co odpowiedzieć, ale pamiętam je dobrze. Tak na prawdę nie rozumiełam, czemu moi rodzice czasem piją. Mieli pracę, mieszkanie. Ot, mała Rusałka przyzwyczaiła się, że od czasu do czasu dzwonią pijani, ale potem zawsze się podnosili.Najpierw tata, on zawsze wydawał mi się jakiś silniejszy, a potem pomagał mamie się podnieśś, opiekował się nią. Później jednak nadszedł nieszczęsny rok 2009 i tata mi umarł. Chorował jakiś rok wcześniej. To był najgorszy okres

Tata zmarł nagle, nie mogłam tego długo przyjąć, nie wiedziałam co będzie dalej. Ale wiedziałam, że nie mogę zajmować się sobą (kiedy przecież tak bardzo tego potrzebowałam), bo musiałam zajać się mamą... Wpadła w depresję, zaczęły się ciągi, z rozpaczy, by uleczyć ból. To nie było picie cały czas, tydzień poleżenia i miesiąć w prcy, normalne życie. I znów... potem coraz rzadziej, nie pamiętam juz dokładnie ile to trwało. Ratowała ją jej mama i ja. Trafiła w tamtym okresie na terapię, chodziła dość długo... Uwierzyłam w to, że odzyskam mamę, że będzie dobrze. W między czase pracowała, dokształcała się, zawsze była ambitną osobą, mającą swoje cele. Od czasu leczenia zdarzył się chyba jeden taki lekki "upadek", ale zaraz potem się podniosła, aż do moich 17 urodzin. Wtedy znów się załamała, nawet nie wiem, jaka była przyczyna tego załamania, nie powiedziała mi, choć próbowałam porozmawiać. Wspomniena z tego "ratowania" kiedy miałam 17 lat są bardzo smutne...(...) Widziałam przemoc, agresje, krzyki, nawet bicie w stosunku do bliskiej mi osoby

Później mama poszła znów na terapię, ale inną, wyjazdową. Na tym się skończyło. Teraz nie pije, ma meża, który bardzo ją kocha, ona go z resztą też, są szczęśliwi. Ja mieszkam z dziadkami, z mamą relację mam dobrą, gdy nie wnikam w jakieś "głębsze" tematy. Z pozoru normalnie żyję, jestem po terapii wprowadzajacej do leczenia syndromu DDA, miałam pójść na grupę, parę razy byłam tam, ale jakoś nieswojo się tam czułam, wszyscy z rodzinami, mężami/ żonami, innymi zupełnie obszarami życia niż ja... Więc już nie chodzę. Nawet nie wiem, czy to dobrze, czy źle... nie wiem, czy ta decyzja była dobra. Czasem się nad tym zastanawiam, czy cos by się zmieniło przez ten czas kiedy bym tam chodziła?
Dzisiaj jestem "Duża" Rusałką, która ma syndrom DDA, przeżyłam epizod(y) depresyjny/e, mam objawy wskazujące na nerwicę(choć teraz pojawiają sie już rzadziej) i czasem po prostu mi ciężko...
Pierwszy raz piszę to wszytsko w internecie. Nie wiem, czy dobrze robię, mam taki lęk, jakby ktoś mógł mnie tutaj znaleźć, rozpoznać i wyśmiać/odwrócić się... Teraz, zaczynam poszukiwania, po ponad roku, gdy przestałam o siebie "dbać", przestałam się interesować swoimi stanami, tym wszystkim co jest we mnie. Myślałam, że ja zacznę żyć jak normalna dziewczyna to jakoś minie? Łudziłam się? CHyba tak, choć to tak bardzo do mnie ne podobne... zwykle jestem świadomą osobą. Ale może powiedzenie sobie, że tak, jestem zraniona, mam objawy syndromu, przed sobą jest cięższe niż mi się wydawało, chyba tak.
Napisałam, a ten tekst właśnie jest dla mnie takim przyznaniem się... Choć nie łatwo mi się go zamieszcza, bo to przecież ja miałam być tą silną.
Mam jakaś cichą nadzieję, że może znajdę tu jakąś bratnią duszę...