Wczoraj miałam spikerkę... nie pamiętam już kiedy ostatnio miałam spikerkę.
To była moja macierzysta grupa, nadal za taką ją uważam, choć nie mogę już uczęszczać na nią tak często, z powodu systemu zmianowego w pracy. Dlatego też nie mam służby na żadnej z grup, na które uczęszczam i bardzo tego żałuję, bo służba to ważna rzecz.
Ten miting był moim drugim mitingiem, na który się udałam. Pierwszy pamiętam jak przez mgłę, ale ten pamiętam dobrze. I choć po latach twarze się zmieniły, to duch tej grupy wciąż pozostał taki sam.
Jest tam dużo radości, dużo nadziei.
Kiedy się tam pojawiłam po raz pierwszy to popatrzyłam na te uśmiechnięte twarze, ludzi, którzy nie wyglądali jak obraz alkoholika w mojej głowie i pomyślałam: "też chcę trzeźwieć, tak jak oni, też chcę być taka jak oni".
Tam znalazłam swoje miejsce, tam rozumieli mnie bardziej niż ja sama siebie rozumiałam na początku trzeźwienia.
Tam znalazłam pierwszą sponsorkę, przy kroku 10 zmieniłam i mam ją do dzisiejszego dnia. Jest moją przyjaciółką, moją pokrewną duszą. Kocham ją bardzo i wciąż potrzebuję. Nazywam ją moją angielską mamą.
Przygotowując się wczoraj na tę spikerkę myślałam o swoich początkach, do których bardzo mocno powróciłam pod koniec roku. Choroba (covid) sprawiła, że znowu poczułam się bezsilna. I choć podczas tego przykrego doświadczenia nie było momentu, kiedy pomyślałam o alkoholu, to fizycznie, duchowo i mentalnie, czułam się dokładnie tak, jak na początku mojej trzeźwej drogi!
Przypomniało mi się wczoraj coś: mój pierwszy klin!
Miałam może 21/22 lata, była jakaś duża impreza, może nawet sylwester, wszyscy spaliśmy w klubie, w którym pracowaliśmy.
Rano wstałam i pewna osoba podała mi kieliszek, pamiętam jak dziś jego słowa: "wypij, poczujesz się lepiej". Widzę to jakby w zwolnionym tempie. Wiedziałam, że to nie jest ok, że po wypiciu tego kieliszka otworzą się furtki, których nie będę w stanie zamknąć.
Wypiłam i poczułam jak alkohol dostaje się do mojego krwioobiegu, poczułam wstępującą energię i wiedziałam, że już jestem stracona.
Oczywiście nie skończyło się na tym kieliszku i oczywiście od tamtego czasu zaczęłam klinować.
Potem wszystko poszło z górki. Rzeczy, których nigdy wcześniej nie robiłam, powoli stawały się normalnością, jak picie od rana, ciągi, wspomaganie narkotykami, potem picie w samotności (to już na samym końcu), chore związki, które karmiły mój "izm".
Po Świętach zadzwoniła do mnie pewna dziewczyna, która kiedyś poprosiła mnie o sponsorowanie, ale jej sytuacja rodzinna jest taka a nie inna, żyje w bardzo toksycznym związku, z partnerem który pije i zażywa.
Wiedziałam, że to nie ma większego sensu, sama byłam w takim związku. Zaczęłam trzeźwieć dopiero wtedy, kiedy rozstałam się z partnerem.
Ale dałam tej dziewczynie szansę, liczyłam cicho na to, że program ją odmieni i zapragnie wolności. Niestety tak się nie stało i ta dziewczyna zaczęła pić.
Zadzwoniła zaraz po Świętach, wciąż pijana: "Ula miałaś racje".
Wcale ta racja nie sprawiła mi przyjemności, a wręcz poczułam żal dla niej, że zmarnowała kolejne lata.
Pojechałam dnia następnego i co ukazuje się moim oczom? Jej partner!
Jeszcze dobrze nie wytrzeźwiała, a już zaczęła szukać wymówek.
Serce mi pękało, na prawdę. Jak można być takim uparciuchem? Patrzyłam na nią i widziałam samą siebie. Ile razy przysięgałam sobie, że nie będę piła? Ile razy wmawiałam sobie, że moja miłość go odmieni? Trwanie w toksycznym związku jest jak uzależnienie. Czujesz, że to nie jest dobre, ale pomimo tego, nie potrafisz z tym skończyć.
Wczoraj miałam też okazję podsumowania tego roku i w wiadomościach zwrotnych dowiedziałam się, jak bardzo zły rok to był dla innych!
Ale wiecie co? Jesteśmy trzeźwi i to jest najważniejsze.
Jak by to wyglądało gdybym nadal piła? Jak bym sobie poradziła z takim rokiem?
Nie byłoby moich przyjaciół wokół, trzeźwiejących alkoholików, czy tych, których poznałam już na trzeźwej drodze, ludzi z którymi połączył mnie nie kieliszek, ale coś więcej?
Nie chcę nawet o tym myśleć.
Dlatego właśnie patrzyłam na tę dziewczynę i myślałam: to mogłaś być Ty!
I na koniec taki optymistyczny akcencik.
Miałam kilka dni temu rozmowę z ojcem moich dzieci. Dobrą, ciepłą rozmowę, pełną troski i zrozumienia. On już ma swoją rodzinę, we mnie już dawno nie ma ani grama zazdrości, choć była, długo: niczym pies ogrodnika

Ja jestem sama to ty też powinieneś

Rozmowa o chorobie, o Dominiku i o Viktorii. Zeszło na wnuki, których raczej szybko się nie doczekamy. Dominik już raczej odpada, a Viki jest bardzo rozsądną dziewczyną: najpierw kariera, dom itd. Mówię: "ona jest raczej taka jak ty, mądra dziewczynka", a on mi na to: "może nie byłaś najrozsądniejsza, ale byłaś bardzo kochana"(!!!)
Wow! Po prostu pełne zaskoczenie! Ja nigdy nie spoglądałam w ten sposób na siebie, zawsze raczej dokopywałam sobie samej!
Jedno zdanie i cały obraz samej siebie uległ zmianie.
Mało tego, poczułam też miłość z góry, jakby ten mój obraz "głupkowatej mnie" ją blokował przez cały czas. Niesamowite.
I na koniec powiedzieliśmy sobie "kocham cię"... to było szczere wyznanie, ludzi, których kiedyś łączyły jakieś więzy, ludzi, którzy mają wiele wspólnego, ludzi, którzy nie chcą pamiętać złego, ale tylko dobre.
Pozdrawiam