pomyślałem sobie, że to ważna kwestia, więc....
siwy napisał:
maciejski napisał:
Wczoraj w nocy śniło mi się, że byłem pod wpływem.
Dzisiaj przy kawie usiadłem i powiedziałem Jej. Z DOO (Dzienny Oddział Odwykowy) nauczyłem się, że sny alko to apogeum głodu. U mnie jest inaczej. Znowu informacje przerastają mnie emocjonalnie i moje Ja po staremu chce to załatwić. we śnie.
Dzisiaj rano przy kawie to przegadaliśmy. Ona mnie wysłuchała. "Kazała" zrobić przegląd techniczny "mnie" abym się uspokoił i miał wiedze o swoim stanie i wytrzymałości. Doszliśmy do meritum mojego strachu o mnie, że nie mam wpływu, że płuco, i takie tam.
Powiedziałem, rozmawiałem. nie tłamsiłem. nie kryłem.
i to mi pomogło. jestem BEZPIECZNY.
tak tak.. rozmawiać. mówić. reagować PRZED a nie w trakcie lub PO...
pozdrawiam. - Maciek
Wiesz czego ja się boję. Pogadać szczerze ? Nie tego sie nie boję. Ja się boję jednego, aby nie chciał zarzucić Agnieszki moją chorobą i w pewien sposób nawet odciążyć się z odpowiedzialności i trochę wrzucić jej na barki. A nie daj boże jakby jej wpadł do głowy pomysł bycia moim "terapeutą" to dopiero byłaby masakra. Mam kolegów, którzy mają partnerki po al-on (żeby nie było jestem jak najbardziej za tą formą pracy nad sobą, ale czasami można wylać dziecko z kąpielą) i one każdą dyskusję sprowadzają do tego już chlać Ci się chce. Nie zdążysz słowa wypowiedzieć głośniej a już masz objaw głodu alkoholowego. Sam nie przeżyłem na szczęście (oby nigdy nie), ale koledzy z grupy dzielili się doświadczeniami.
Tego się Macieju boję - sprowadzenia naszych relacji do pozycji mojej choroby. Dlatego ja od tego uciekam nie zawsze się da, ale jak najmniej. Od "problemów" alkoholowych mam grupę i niech tak zostanie.
Ale to ja tak mam, a jak pewnie zauważyłeś to trochę dziwny jestem.
to jeszcze tylko rozjaśnię.
dziwność nie jest patentem. :-) ja o swoją i naszą (Jej) potykam się codziennie. to, że Jej mówię - to Ją uspokaja. Często patrzy na mnie i dziwi się że tak prosto i spokojnie z polskiego na nasze przedstawiam nam naszą obecną sytuację, sytuację z synem. Jej przedstawiam.
Moje relacje z Nią to kosmiczna rzecz. Jeśli odłączę małostkowość i pozostawię/pozostawimy rdzeń tego co nas łączy - to nagle okazuje się że jesteśmy w tym samym świecie, przy tym samym dyszlu. i jedziem dalej. Mówiąc Jej o moim samopoczuciu wypełniam lukę powstałą z obaw i troski. Daję Jej poczucie bezpieczeństwa i wytłumaczenie mojej ew. możliwej niestabilności emocjonalnej (ale terapeutycznie to napisałem) która (zresztą) wypowiedzeniu tego głośno może nie nastąpić.. My też jesteśmy dziwni. a moja abstynencja jest tylko i wyłącznie w moich rękach i to wiemy w pierwszym rzędzie. i Ona i Ja.
jestem pilnym uczniem, Siwy. nie wiem czy mądrym/ wiem, że mam wrodzoną wadę intelektualizowania prawie wszystkiego. Ale ja tego za wadę nie uważam. w swoim przypadku dowody mam inne.
zastanawiam się czy Ona dałaby się "zarzucić" moją chorobą. i wychodzi mi, że nie. Mamy inne priorytety. Nasz Syn. Nasze dzieci. Nasze relacje. A nasza odrębność/dziwność w pojmowaniu świata i naszego w nim miejscu jest powodem że świat dzieli się na dwa obozy "znajomych". Tych którzy nas znają, tolerują i lubią i tych którzy nas po prostu NIE TRAWIA. tych drugich jest więcej i wcale nam to nie przeszkadza.
A to ja - Ona. Witam po raz kolejny. Rzeczywiście jest tak, że przede wszystkim otwartość. Więc jeśli mu się przydarzają sny alko, to chcę wiedzieć. Jakby miał raka wątroby, to też chcę wiedzieć. Proste. Jeśli chodzi o Macieja stany, to mam kilkuletnie doświadczenie jako żona alkoholika, chociaż nie przeszłam terapii współuzależnionych. A mimo to teraz nie obawiam się, że Maciej może się napić. Myślę, że to podświadomy lęk przed utratą samokontroli - padnięte płuco było pewnie wynikiem stresu, którego Maciej sobie nie uświadamiał. Dlatego myślę, że powinien się zbadać, zadbać o zdrowie. Bo nie ma miejsca na więcej chorych na naszym pokładzie, bo musimy opiekować się synem. A co do terapii domowej - uważam, że jest niezbędna, choć przy tak ogromnych problemach jakie mamy, potrzebujemy też specjalistów, co oboje czynimy, więc jest git. Nie ma tu mowy o obciążeniu - jedziemy na tym samym wózku. Moje problemy są jego problemami, a jego - moimi. Postawa - nie chcę cię obciążać, to kit rodem z seriali. Gdzie nie powiesz matce, że się rozwodzisz, bo nie chcesz jej martwić. U nas mówi się wszystko - niezależnie od tego jak zaboli czy obciąży drugą osobę. To tyle. Myślę, że każda para wypracowuje własne sposoby na utrzymaniu dobrej kondycji związku. Nam się nasze sprawdzają. Mimo wszystko. Pozdrawiam
ja też pozdrawiam. - Maciek
ps. dotłumaczę... Ona ma na myśli, że MIMO WSZYSTKO SIĘ SPRAWDZAJĄ, a nie, że mimo wszystko pozdrawia.. :-)