Maciej opowiedział mi dzisiaj o znajomej z forum, która nie do końca rozumie nasze relacje i pyta, czy jest możliwe bycie razem po przejściach alkoholowych kiedy jej partner już nie pije, a dogadać się nijak nie mogą.
Już dwa czy trzy lata temu powiedziałam Maciejowi, że na pewno tamten związek, to co nas łączyło przed jego upadkiem - jest sprawą definitywnie zakończoną. Straciłam zaufanie, wiarę, poczucie bezpieczeństwa, poczucie bycia razem... Oszukał mnie, prowadził podwójne życie, widział moją rozpacz i nie zrobił wtedy niczego, żeby z tego wyjść. Tak, wiem, choroba...
Powiedziałam, że tamten związek to przeszłość, że może kiedyś zbudujemy coś od nowa, ale nie wiem, czy będzie mi się chciało, czy będę myślała, że warto.
Od tamtego czasu nie zmieniłam zdania. To dlatego w końcu doprowadziłam do naszego rozstania.
Chciałam definitywnie zakończyć ten rozdział swojego życia pt. Wielka Miłość. To mi pomogło. Wreszcie odetchnęłam, przestałam rozpamiętywać krzywdy.
Zatem co się stało, że zaproponowałam mu powrót? Ujmę to tak - kiedyś Maciej był moim najlepszym wyborem w życiu. Był gościem, w którym zakochałam się do szaleństwa, z którym najlepiej się rozumiałam, który świetnie odnajdywał się w sytuacjach kryzysowych, wiele mnie w życiu nauczył i z którym nigdy się nie nudziłam.
W momencie, w którym się rozstawaliśmy, Maciej już nie pił chyba. Walczył jak lew, żebyśmy byli razem, starał się. To były warunki podstawowe, ale nie decydujące. To ja musiałam chcieć coś budować razem.
Po naszym rozstaniu najpierw dołował, ale potem bardzo się dźwignął, zmężniał psychicznie, wysubtelniał. Przestał oczekiwać ode mnie czegokolwiek. Ale tym, co zaważyło o mojej decyzji, było jedno zdanie, którego trzymał się w chwilach największego mojego jechania po nim -" nie jestem złym człowiekiem". W końcu to usłyszałam. Uwierzyłam. Zrozumiałam, że nie stać go, aby mnie drugi raz skrzywdzić. Odpuściłam.
Proponując mu powrót nie miałam pewności, że będzie chciał wrócić do mnie. Ponieważ jasno określiłam swoje warunki. Powiedziałam, że od teraz robię grubą kreskę, zamknęłam tamten rozdział naszego bycia razem i nie chcę wracać, wyciągać żalów i pretensji o tamten czas. Oprócz tego chcę zachować rozdzielność finansową, bo to mi daje poczucie bezpieczeństwa póki co. I tak żyjemy sobie powolutku. Są niesnaski, ale nie ma ściemy, nie ma udawania, pozorów. Najbardziej nurtujące pytanie - czy możliwa jest gruba kreska? Odpowiadam tak - to kwestia decyzji. Jeśli chcę znów spróbować, zaryzykować, to nie po to, żeby mieć chłopca do bicia. Ja potrzebuję partnera, a nie worka treningowego. Dlatego muszę mu dać prawo chodzenia z wyprostowaną głową, a nie przemykania się pod ścianami. A jemu daję rady - naucz się akceptować mój brak akceptacji. Ja nie muszę się z tobą we wszystkim zgadzać, a ty nie musisz mieć mojej pieczątki na każdej swojej decyzji. Jeśli będzie to dla mnie kwestia życiowa, to bądź spokojny - zawalczę.
Myślę, że Maciej nie zadośćuczynił, bo tego nie może tak łatwo zrobić, ale swoje odpokutował. Dlatego mogę ze spokojnym sumieniem powiedzieć - istnieje gruba kreska. Nie czuję już do niego żalu, już nie. Cieszę się, że udało nam się tak przez to przejść . Myślę, że bardzo poprawiły się nasze relacje, bo Maćkowi dużo dała terapia. Mnie ta historia też wiele nauczyła. Ile dowiedziałam się o sobie - jakim jestem faitherem, twardzielem, jak potrafię wyłuskiwać priorytety, jak jestem niezależna w myśleniu i decyzjach (wszyscy uważają, że jestem zarozumiała i zadufana w sobie). Jestem z siebie dumna i pięknie zdałam ten egzamin z życia, bo tak to traktuję.