Cała zabawa polega na tym, ze ja przy okazji jestem DDA. Już myślałam, ze się wyzwoliłam, a tu bach! facet alkoholik!! to jak sen i niemożliwa sytuacja. Wiem o tym, ze podobno tak to działa,ze DDA przyciągają partnerów pijących. Chce iść w środę do ośrodka psychoterapeutycznego-chce sobie pomóc. Ale już nie wiem czy jako DDA, czy jako współuzależniona. Nie wiem co będzie dla mnie lepsze. A jego znam od dziecka. To był kumpel mojego brata. Był zupełnie inny-szlachetny, dowcipny, taki solidny chłopak. Brat zawsze powtarzał, że jak coś powie to choćby nie wiem co, to słowa dotrzyma. I takiego go znałam. Dlatego te lata, to też jakby jakiś rodzaj "niedowierzania" z mojej strony.Ciągle widzę tamtego człowieka. Gdybym go poznała takiego jakim był, kiedy zaczęliśmy być razem, to z pewnością bym się nie związała. Ale ja tego NIE WIDZIAŁAM, bo dla mnie to był ciągle TAMTEN chłopak. Wiele lat mnie nie było w moim mieście, jak wróciłam na "stare śmieci" to on już był po rozwodzie i na dodatek dostał mieszkanie obok. Drzwi w drzwi. I jakoś tak poleciało.... Powiedział, ze przestanie pić, że to takie przejściowe-z samotności. Zona go ponoć zostawiła dla innego. Ona zwyczajnie zostawiła go z powodu jego picia, bo jej ojciec pił i wiedziała do czego to prowadzi. U mnie...to nie był ojciec.Ja nie znałam autentycznych powodów ich rozwodu. Rodzina milczała, nikt mnie nie ostrzęgł. Czasem odnosiłam wrażenie,ze mysleli-wreszcie ktoś się nim zajmie. Troche taka spychoterapia. "My możemy być sobie dla niego dobrzy,bo mamy ten komfort, ze wpada na chwile, mamy interes, bo jak coś to pomoże przy remoncie, czy czymś tam..." Od czarnej roboty byłam ja. Kiedyś jak w szale po pijaku rzeczy moje na korytarz wywalił, chciałam, zeby jego brat to zobaczył. Nie wszedł na korytarz-nie chciał tego zwyczajnie zobaczyć.Więc to ja jestem tą heterą, i prowadze samotną walkę. Teraz nie jesteśmy razem. Nie rozmawiamy. Siedzi u siebie, a ja robie swoje. Wiem, ze należy zmienić sposób myślenia. Działania mam, myślę w miarę prawidłowe. Ale nadal boję się o niego. Nie mam zaplecza, grupy ludzi, frontu, który by mógł w podobny sposób działać. Wszyscy są "dobrzy" dla niego a tylko ja jestem ta "zła".Poza tym ak sobie czasem myslę...skoro nie zmienił się po stracie żony z którą miał dziecko ( pozostaje w dobrych stosunkach z synem), to dlaczego miał by coś zmienić po stracie mnie.Kiedyś rozmawiałam z nim na ten temat. Twierdzi,ze mnie kocha, chociaż ja tego nie czuję. NIE CZUJĘ. W NIC mu już nie wierzę. Nie wiem gdzie znika, kiedy znika na kilka godzin po pracy . NIE WIEM NIC. Najlepiej by było całkiem zmienić miejsce zamieszkania, ale zywcem nie mam gdzie się przeprowadzić. Siłą rzeczy słyszę go przez ścianę, na korytarzu, słyszę kiedy wychodzi, kiedy wraca. Chciałabym być od tego wolna. WOLNA!!! d xccxcxcxc